Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/542

Ta strona została skorygowana.

Zręczny, przebiegły, a złośliwy jak małpa, Misticot był prawdziwem dzieckiem Paryża, posiadając mnóstwo wybiegów na zawołanie; marzył on o poważnem dla siebie przebraniu, jakie widział u komedyantów na scenie, podczas gdy był w teatrze.
W pałacu bankiera dotąd nie zaszedł żaden ważniejszy wypadek. Obiad, rzecz jasna, nie odbył się wesoło dnia tego.
Aniela, zagłębiona w myślach, odpowiadała monosylabami, skoro ją o co zapytano. Siostra Marya w milczeniu obserwowała. Verrière również ukryć nie zdołał swego zaniepokojenia. Myśl jego pomimowolnie zwracała się ku unicestwieniu tych złotych marzeń, gdyby kula Vandama zabiła Arnolda Desvignes.
O dziewiątej, pożegnawszy pannę Verrière i zakonnicę, wspólnik bankiera wyszedł z salonu.
Verrière wyprowadził go aż do przedsionka, mówiąc:
— Pamiętaj! natychmiast po spotkaniu przysyłaj depeszę!
— Dobrze... — rzekł Arnold — wypełnię to, jeżeli...
— Tst! — przerwał bankier, nie dozwalając mu dokończyć rozpoczętego zdania. Żadnych złych myśli!.. To przynosi nieszczęście.
— Jestem najzupełniej spokojny... upewniam! — rzekł Desvignes — wszak wiesz, że ufam w mą szczęśliwą gwiazdę. Śpij dobrze... Dowidzenia... i to wkrótce mam nadzieję.
Tu zapaliwszy cygaro, wyszedł z pałacu, kierując się w stronę ulicy Tivoli.
Misticot stał na czatach, paląc cygaretkę, jak prawdziwy gimnazista, udający dorosłego człowieka.
Zaczął iść po za Arnoldem, pozostawiając pomiędzy nim, a sobą odległość na dwanaście kroków.
Desvignes szedł szybko, zamyślony, z głową na piersi schyloną.
Przybywszy na ulicę Tivoli zatrzymał się przed wiadomym nam domem, włożył klucz w zamek, otworzył i wszedł.