dopóki jakieś światło nie zabłyśnie i nie wskaże nam, czyli ów znikniony podróżny był twoim bratem.
— Nie znaleziono więc żadnych papierów w hotelu, w którym zamieszkał?
— Żadnych... Wszystko wraz z nim porwano i uwieziono.
— Artykuł w dzienniku, jaki mi wpadł w ręce, nadmienia, iż pan masz odebrać jakiś list z Kalkuty?
— Potrzeba miesiąc czasu, aby ów list nadszedł do Paryża. Pojmuję, iż pragnąłbyś jaknajrychlej otrzymać jakąś wiadomość w tym względzie — dodał naczelnik policyi, wpatrując się w oblicze gałganiarza; że pragnąłbyś wiedzieć, czyli ów człowiek znikniony był rzeczywiście twym bratem... — ponieważ, gdyby zmarł, otrzymałbyś wspaniałą sukcesyę...
— Ach! nie pragnę ja tej sukcesyi, Bóg widzi... nie tyle o nią mi chodzi — zawołał Piotr ze szczerem przejęciem, o prawdzie którego wątpić niepodobna było. — Czyż bowiem potrzebuję milionów? Czyżbym ich użyć potrafił, gdybym ich nawet posiadał? Jestem gałganiarzem i nim pozostanę. Zajęcie to upodobałem sobie... Coś mi brak, panie, skoro nie czuję kosza na plecach, a haczyka w ręku! Nie... nie! owa sukcesya niczem jest dla mnie... ona nie nęci mnie wcale. Nie chciałbym jednak, jeśli zabito mego brata, aby morderca umknął bezkarnie. Mój brat, Edmund, był wprawdzie samolubem, dziwakiem, nie kochał swoich, lecz mimo to wszystko był moim bratem. Chcę, aby jego zabójca został gilotynowanym i ze wszystkich sił moich o to starać się będę.
— Jesteś pan dobrym bratem... uczciwym człowiekiem — odrzekł naczelnik policji.— Gdzie mieszkasz?
— W Saint-Ouen, w willi Gałganiarzów.
— Dobrze... jeśli cośkolwiekbądź odkryjemy, zawezwę cię tu dla powiadomienia. A teraz możesz odejść, czas jest mi drogim... Mam wiele do załatwienia.
Piotr, ukłoniwszy się, wyszedł.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/551
Ta strona została skorygowana.