— Będziemy się starali dokonać tego jaknajlepiej.
Tu Caseneuve wyszedł z gabinetu naczelnika.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Verrière pędził godziny w nieopisanej trwodze.
Jedenasta rano wybiła, gdy wyszedł z biura przy ulicy Le Pelletier, udając się do domu na śniadanie, a żadnej jeszcze wiadomości nie odebrał od Arnolda Desvignes, mimo, iż tenże mu przyrzekł nadesłać depeszę wkrótce po spotkaniu.
Pojedynki po za rogatką belgijską odbywają się zwykle bardzo rano. Godziny jednak upływały jedne za drugiemi, a telegram nie nadchodził.
Miałżeby Arnold Desvignes zostać zabitym? W takim wypadku śmierć jego zburzyłaby odrazu owe złote marzenia bankiera, wzniesione nakształt góry z dyamentów.
Parę, tygodni zaledwie upłynęło od zawarcia współki, a dom bankierski Verrièra podniósł się znakomicie. Z odzyskaniem kredytu rozpoczął rozległe operacye finansowe; drobnostką to wszystko było jednakże wobec onych zaczarowanych milionów, błyszczących potężnie, promieniście, w oddalonej apoteozie.
Verrière oswoił się już z myślą ich posiadania. Uważał je jako swe dobro, jako legalną swą własność, jako wyłącznie rzecz swoją. Za pomocą owych milionów olśni on Paryż swym zbytkiem, stanie się królem finansów, główną arteryą życia wielkiego świata.
Nadzieja ta nadymała go pychą i literalnie upajała.
I oto jedna kula pistoletowa mogła rozbić jak bańkę mydlaną owe marzenia, iskrzące pryzmatycznemi blaskami.
Ach! gdyby ona rzeczywiście dokonała strasznego dzieła zniszczenia!...
Verrière czuł, iż na samą tę myśl ogarnia go szaleństwo.