przeciw panu Desvignes, a tem samem i przeciw mnie, który stoję po jego stronie. Wy to jesteście przyczyną tego, co nastąpiło!...
Obie kobiety pobladły.
— Cóż jednak nastąpiło? — zapytała Aniela drżącym, zaledwie dosłyszanym głosem, obawiając się o ukochanego.
— Co nastąpiło?... — powtórzył bankier, podchodząc ku córce z zaiskrzonemi oczyma; ty to popchnęłaś Vandama do wyzwania mojego wspólnika!... Twoje to zaślepienie... twój głupi upór... twoje nieposłuszeństwo będą przyczyną śmierci tego człowieka, a może i mojej!
— Boże! mój Boże! — jąkało dziewczę, przyciskając rękoma piersi, w których gwałtowne uderzenia serca oddech jej tamowały. — Co ty powiadasz, mój ojcze?
— Mówię prawdę!...
— Zatem Vandame!
— Eh! co mi twój Vandame... — przerwał Verrière ze wzrastającą wściekłością; — ten głupiec jest niczem dla mnie... bardziej niż niczem!... Arnold Desvignes jest tu wszystkiem, w tej chwili być może on kona gdzie w kałuży krwi, uderzony kulą przez tego nikczemnego żołdaka, Vandama.
Aniela krzyknęła przerażona.
— Zatem oni się biją!... oni się biją!... — wołała stłumionym głosem, chwiejąc się cała.
— Tak... dzięki tobie... która czyniłaś wszystko ze swej strony, aby do skutku doprowadzić ów pojedynek. Wiedz jednak, że jeśli rozerwałaś mą współkę, która zapewniała mi spokój i majątek, ja was potrafię równym ciosem dosięgnąć oboje!
Verrière wymówił powyższe słowa z gestem strasznej groźby.