Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/556

Ta strona została skorygowana.

— Wuju mój... — poczęła siostra Marya — obrzuć mnie obelgami, ale oszczędzaj swą córkę! Wszak widzisz, że ją zabijasz... torturujesz po nad jej siły... Miej litość nad tem dzieckiem!...
— Nikczemna istota, która dwóch ludzi na śmierć naraża, nie ma prawa do żadnej litości!... — zawołał bankier brutalnie.
— Ojcze!... mój ojcze... łaski!... — jąkało dziewczę śmiertelnie blade, wyciągając ręce błagalnie. — Och! nie mów mi... nie mów... że Desvignes został zelżonym przez Vandama... nie mów, że się wyzwali... Nie mów, że się bija!...
— Biją się... bili się już... słyszałaś... rozumiesz? — wołał rozwścieczony Verrière — i w tej chwili obadwa może konają. Otóż, do czego doprowadzić może wykolejony rozum szalonej kobiety. Nie słucha się woli ojca... burzy się... buntuje... i sprowadza się z jednej strony ruinę własnego domu, a z drugiej śmierć! Biada Vandamowi, jeżeli zabił Arnolda! Jeżeli zaś Vandame żyje, strzeż się tem cieszyć, ponieważ nienawiść moja ścigać was będzie! Zgniotę i zdepczę tę waszą miłość, jak się zabija podłą gadzinę! Zgniotę i zdepczę razem i ciebie!
Verrière dał się owładnąć obłędowi wściekłości. Chwyciwszy za ręce swą córkę, wykręcał je i ściskał prawie do złamania.
Biedne dziewczę, pod nadmiarem bólu straciwszy przytomność, zachwiało się, wydając przytłumione jęki.
Oburzona podobnem okrucieństwem zakonnica, skoczyła ku bankierowi i chwyciła go za ręce, by z nich, jak ze szpon rozjuszooego zwierzęcia, wydobyć dłonie nieszczęśliwej.
— Proszę... zastanów się, wuju... — wołała; — Aniela nie ma matki... bo gdyby jej matka tu była, nie ośmieliłbyś się napewno dręczyć do takiego stopnia tego biednego dziecka... W miejsce matki ja bronić jej będę, nie ulęknę się twej siły, bądź pewnym... i pamiętaj, że mężczyzna nie ma prawa zobelżać kobiety, choćby ta kobieta nawet była jego dzieckiem! Powstrzymaj się... przyjdź do przytomności... inaczej sądzić będę,