Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/563

Ta strona została skorygowana.

Vandame przeciwnie, pomimo całej energii charakteru i niezaprzeczonej odwagi, był bledszym niż zwykle, zdając się do głębi wstrząśniętym. Marszczył brwi i czoło, poszarpywał wąsa.
— Co ci jest, mój drogi? — zapytał jeden z jego przyjaciół, zdziwiony tą niezwykłą zmianą w zachowaniu swego kolegi. Widzę, że jesteś w złem usposobieniu tego rana...
— Jest to stan nerwowy, którego nie jestem w możności pokonać, a który nie wiem doprawdy, zkąd pochodzi... odrzekł porucznik. — Bądź jednak spokojnym... to wkrótce przeminie, nie ujrzysz mnie w złej pozycyi na miejscu spotkania.
— Ależ... — odparł pierwszy — ja ani na chwilę nie wątpię o tobie! Zatrwożyłem się tylko, czyliś nie chory.
Przybyli do lasku. Misticot znajdował się już tu od pięciu minut, ukryty po za gęstemi krzewami. Najprzód usłyszał kroki nadchodzących, a następnie i głosy. Obie grupy razem się połączyły.
— Panowie, wejdźmy bardziej w głąb lasu — ozwał się oficer, który poprzednio rozmawiał już z przedsiębiorcą Berthier. — Jesteśmy o pięćdziesiąt kroków od wyciętej polanki... Ścieżka ta doprowadzi nas tam.
Wszyscy skierowali się kolejno na ścieżkę.
Misticot, przedzierając się przez krzaki, stanął tamże wraz z nimi.
— Do czarta! — mruczał, zaciskając pięści; — nie wiem sam doprawdy, po co ja tutaj przybyłem? Nic nie odnalazłem... nic, coby mogło powstrzymać ów pojedynek. Będą się bili... Ach! widzę teraz, że jestem głupcem, co się zowie!
W chwili, gdy obaj przeciwnicy zatrzymali się wraz ze świadkami, i on się również zatrzymał.
Berthier głos zabrał.
— Panowie... — rzekł, zwracając się do Vandama i Arnolda Desvignes — przypominam wam o warunkach walki. Odległość czterdzieści kroków, z prawem postąpienia naprzód