Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/567

Ta strona została skorygowana.

Oficerowie, świadkowie i przyjaciele Vandama nie chcieli przyjąć podobnie wstrętnej propozycyi.
— Odrzucamy pański warunek... nie godzimy się na to — wołali.
— Mało mnie to obchodzi, czy go panowie przyjmujecie, lub odrzucacie — odrzekł Desvignes. — Moja wola jest niewzruszoną... nic jej nie zmieni. Chcę, aby pan Vandame sam odniósł pannie Verriére list i portret, jakie, według jego własnego wyrażenia, miał przesłać jej z pożegnaniem.
— Nie chodzi nam o pańską wolę... o to, co się panu podoba — rzekł jeden z oficerów, ale o wypełnienie naszych obowiązków, jako świadków; a jednym z tychże jest powstrzymanie pańskiej nienawiści i zemsty, jaka nam potworną być się wydaje. Służyło panu prawo strzelić do swego przeciwnika w pojedynku, według zasad ustanowionym. Gdybyś jednak poważył się z tej broni, jakiej dziś nie użyłeś, strzelić do pana Vandame później, nie byłbyś natenczas prawnie i honorowo walczącym, ale poprostu stałbyś się mordercą, zbrodniarzem!
— Takie są pańskie zapatrywania? — odparł szyderczo Desvignes. — Moje są całkiem innemi.
— Tem gorzej, panie, ponieważ jestem pewien, że wszyscy uczciwi ludzie podzielą me zdanie.
— Dość sprzeczki!... — zawołał nagle Vandame. — Pan Desvignes chce wznowić starą sytuacyę ze zużytych melodramatów... Niech działa według swej woli. Uznaję go za pana mej egzystencyi i proszę was, wpiszcie to jego oświadczenie do protokułu.
— Nigdy! zawołali razem czterej świadkowie.
— Wpisywać do protokułu podobne oświadczenie, byłoby to niczem nieusprawiedliwionem bezprawiem — zawołał Berthier. — Odłączam się od mego klienta w tem, co się tyczy pomienionej deklaracyi, nie przyjmując odpowiedzialności za jego dalsze czyny.
— Ja ci też ich bynajmniej narzucać nie chcę, mój drogi Berthier — zawołał Desvignes z ironią. — Układajcie sobie wasz