Panna Verrière oczekiwała powrotu swej kuzynki z łatwym do zrozumienia niepokojem.
Wyszła chwiejąca się na spotkanie siostry Maryi, skoro spostrzegła ją oknem idącą przez dziedziniec.
— I cóż? — zapytała z trwogą.
— Nic się nie dowiedziałam, moje dziecię... — odparła zakonnica.
— Jakto... nic?... Dlaczego?
— Vandame jest nieobecnym w Vincennes. Otrzymawwszy urlop na dwadzieścia cztery godzin, wyjechał wczoraj wieczorem i nie powróci aż dziś o tej samej porze.
Aniela, przygnębiona tą wiadomością, padła na krzesło, ukrywszy twarz w dłoniach.
Verrière, wyszedłszy od siebie wściekle rozgniewany, udał się do restauracyi, gdzie jadł śniadanie, pijąc więcej niż zwykle dla oszołomienia siebie samego, poczem w stanie nadzwyczajnego wzburzenia wrócił do biura. Wiemy, iż tam nie zastał żadnej depeszy.
Całe popołudnie spędził w nieopisanem nerwowem podrażnieniu. Miał myśl pokilkakrotnie udać się pociągiem drogi żelaznej po za rogatki, dla otrzymania wiadomości; obawa jednak minięcia się w drodze z Arnoldem w miejscu go powstrzymywała.
Opanowany gorączką nie mógł w miejscu usiedzieć, a nie chcąc wydalać się z biura, chodził dużemi krokami po gabinecie, jak dziki zwierz w klatce zamknięty.
Wreszcie o w pół do szóstej, nie mogąc wytrzymać dłużej, wyjść postanowił, gdy nagle usłyszał turkot zatrzymującego się przed domem powozu.
Po raz może dwudziesty podbiegł do okna i wydał okrzyk radości. Spostrzegł wysiadającego Arnolda.