Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/58

Ta strona została skorygowana.

— Pan zamieszkujesz w Paryżu?
— Tak... lecz dotąd mieszkałem w pokojach umeblowanych... Teraz więc będę potrzebował kupić sobie sprzęty.
— Wszystko zatem będzie nowe... Trzeba to będzie w porządku utrzymywać.
— Zechciej mi pani kwit przygotować... zapłacę ci naprzód za sześć miesięcy.
— Mój mąż wyda panu pokwitowanie i odbierze pieniądze, skoro tylko powróci od właściciela.
— Właściciel zamieszkuje w tym samym domu?
— Nie, panie.
— Dobrze więc... zapiszesz sobie pani moje nazwisko, a skoro twój mąż powróci, niech dla mnie kwit przygotuje. Pójdę tymczasem za kupnem mebli. Gdyby przypadkiem nie mogli dostarczyć ich dzisiaj, w takim razie przyniosą je jutro zrana. Bagaże moje dziś zwiozą.
— Jak panu dogodniej. Pootwieram okna w pokojach, by wpuścić nieco powietrza.
Uczyniwszy to, odźwierna wyszła z nowym lokatorem z pawilonu, wracając do siebie.

IX.

W staucyjce, do której weszli oboje, siedziała dwudziestoletnia dziewczyna, szyciem zajęta.
Była to córka odźwiernej.
— Taziu... — rzekła do niej matka — pawilon jest już wynajętym. Bierz pióro i zapisz nazwisko tego pana. Skoro ojciec powróci, wyda pokwitowanie na odbiór pieniędzy za sześć miesięcy.
— Dobrze, mamo... — odpowiedziała dziewczyna i umaczawszy pióro w atramencie, otworzyła starą, zatłuszczoną księgę, pytając:
— Nazwisko pańskie?