Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/582

Ta strona została skorygowana.

— Miej litość nademną... — wołała; — łaski... och! łaski, błagam cię o nią!
— Ty to raczej, pani, winnaś się zlitować nademną — Wiesz, ile cię kocham, a ztąd, ile cierpię!
— A więc... bądź dla mnie bratem, a kochać cię będę... kochać, jak siostra, z całem poświęceniem... tkliwością...
I wymówiwszy te słowa, wybuchnęła łkaniem.

XXXIV.

— Ach! — zawołał Desvignes z uniesieniem gniewu — nie płacz, pani! Twe łzy nie wzruszą mnie... one więcej jeszcze mnie drażnią! Potęgują moją nienawiść dla tego Vandama, ukazując, do jakiego stopnia go kochasz! Chcesz-że więc pani, abym natychmiast go zabił?
— Jego śmierć byłaby moją śmiercią — odparła Aniela. — Chcę, aby on żył...
— A więc kochaj mnie! — zawołał Desvignes. — To cena, za jaką daruję mu życie.
I pochwycił złożone błagalnie ku sobie ręce dziewczyny.
Na owo tyle wstrętne dla niej dotknięcie, Aniela wzdrygnęła się cała. Zerwała się nagle, stanąwszy dumna, z pogardą na ustach, błyskawicą w spojrzeniu.
— Gdybym za taką cenę okupiła życie Vandama, przeklinałby mnie! — odpowiedziała. — Nie przyjmuję tej tak nikczemnej propozycyi. Niechaj umiera... i ja umrę z nim razem... a gdyby śmierć ku mnie nie nadeszła, poświęcę się Bogu!
— Nie! ty będziesz moją!
— Nigdy!
— Przyjdziesz do mnie sama i powiesz: „Oto moja ręka... bierz ją!“
Panna Verrière cofnęła się przerażona.
— Chcę panią przekonać — mówił Desvignes z lodowatym spokojem — że nic w świecie nie zdoła zwrócić mnie z dro-