Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/584

Ta strona została przepisana.

Arnold, złamany znużeniem, pojechał na ulicę Tivoli gdzie udawszy się na spoczynek, zasnął snem ołowianym.
Nazajutrz, wczesnym porankiem, udał się własnym powozem do Botanicznego ogrodu, a wysiadłszy przy furtce tegoż, wychodzącej na ulicę Buffona, szedł bulwarem Szpitalnym aż do domu oznaczonego numerem 8-ym, gdzie dosięgnąwszy trzeciego piętra, zadzwonił do mieszkania Scotta i Trilbego, którzy, jak wiemy, ulokowali się tu pod nazwiskiem braci Perron.
Scott mu otworzył, wołając:
— Otóżeś przyszedł nareszcie!... Zaczęliśmy rozpaczać, od tak dawna nie widząc ciebie.
— Jestże coś nowego? — pytał były sekretarz z Kalkuty, zamknąwszy drzwi za sobą.
— Ma się rozumieć.
— Coś, co dotyczy Mistichta?
— Tak właśnie.
— Cóż się z nim dzieje?
— Od dwóch dni nie sprzedaje medalików na Montmartre, zdaje się, że zmienił rzemiosło.
— Należało zbadać przyczynę jego nieobecności.
— Powód ten odgaduję potrosze. Przed trzema dniami, stojąc na czatach przy ulicy de la Fontaine, naprzeciw domu, gdzie mieszka, widziałem zakonnicę, która przybyła tam, pytając się o niego.
Desvignes drgnął zaniepokojony.
— Zakonnicę? — powtórzył.
— Tak.
— Jak ona wyglądała?
— Piękna i młoda.
Wspólnik Verriera zmarszczył czoło.
— Cóż tam robiła ta zakonnica? — zapytał.
— Nie znalazłszy chłopca w mieszkaniu, pojechała szukać go na wzgórze, koło kaplicy, co dowodzi, że zna jego zwyczaje. Podrostka tam jednak nie było.