Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/59

Ta strona została skorygowana.

— Arnold Desvignes... — odpowiedział Gérard bez wachania.
Dziewczyna zapisała nazwisko.
— Czem się pan zajmujesz? — pytała dalej.
— Nie rozumiem celu tego zapytania — rzekł Gérard — -Cóż kogoś moje zajęcia obchodzić mogą?
— Wybacz pan... ale właściciel żąda powyższych wyjaśnień — odezwała się odźwierna — lęka się on osobistości niespokojnych, hałaśliwych...
— Zapisz więc pani: profesor obcych języków. Jest to zajęcie, nie czyniące żadnego hałasu i nie przeszkadzające nikomu.
— Dobrze, panie... — odpowiedziała Anastazya, przesuwając piórem po papierze.
— Oto dla pani... za jej fatygę — rzekł Gérard, kładąc luidora w rękę odźwiernej. Należność za sześć miesięcy przy odebraniu kwitu zapłacę. Ale... — dodał — jakże się pani nazywasz?
— Pillois... do usług pańskich — wołała uradowana tak sutem wynagrodzeniem odźwierna — Rozalia Pillois... Mój mąż Piotr Pillois... a moja córka Anastazya... Nazywamy ją zwykle Tazią... bo to mniej długie do wymawiania.
— A zatem pani Pillois, do widzenia! Lecz jakiż numer nosi ten dom od ulicy des Tournelles?
— Numer 36, a pański pawilon od bulwaru Beaumarchais’ego 41.
— Dziękuję.
Tu Gérard wyszedł, zwróciwszy się ku przedmieściu św. Antoniego, gdzie kupił sobie potrzebne meble do jadalni, sypialni, salonu i kuchni.
Przyobiecano mu, iż przed piątą wieczorem wszystko to dostarczonem zostanie na ulicę des Tournelles. W magazynie nowości kupił firanki, kapy, serwety, gdzie tęż samą uczyniono mu obietnicę. Pozostawało mu tylko jechać po odbiór bagażów ze stacyi drogi żelaznej.