Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/593

Ta strona została przepisana.
XXXV.

Generał ten przeniósł na syna gorącą życzliwość, jaką chował niegdyś dla ojca, zabitego przy jego boku na polu bitwy.
Emil Vandame, jak wiemy, zasługiwał w zupełności na to przywiązanie. Przybywszy tu, zwrócił się do części ministeryum, w której znajdowało się »biuro jego protektora, i oddał swój bilet wizytowy.
Woźny, będący na służbie, otrzymał rozkaz wprowadzenia przybyłego.
Generał siedział przy wielkeim biurku, przeładowanem papierami i zwojami akt. Ubranym był czarno, po cywilnemu, z małym znaczkiem przy butonierce.
Gęsty włos siwy, krótko przycięty, pokrywał jego marsową głowę. Długie wąsy w górę wzniesione i również białe jak śnieg faworyty, otaczały mocno ogorzałe jego policzki, na jednym z których znajdująca się blizna głęboka dzieliła go na dwoje, wyciskając piętno odwagi i męztwa na tej pięknej postaci starego żołnierza.
Podniósł się z uśmiechem na ustach i, kulejąc, postąpił kilka kroków na spotkanie wchodzącego, otrzymał bowiem kontuzyę w kolano w pamiętnej wojnie 1870 roku pod Coulmiers.
— Ha! witaj, rekrucie... — zawołał żartobliwie, podając rękę Vandamowi. Przychodzisz nareszcie, i cóż mi powiesz?
Generał miał zwyczaj nazywania rekrutami wszystkich tych młodych wojskowych, dla których uczuwał życzliwość wyjątkową. Ten jego zwyczaj powszechnie był znanym.
Vandame z gorącą życzliwością uścisnął dłoń sobie podaną.
— Zjesz ze mną śniadanie? — pytał dyrektor archiwum.
— Nie... mój generale.
— Dla czego odmawiasz?
Tu spojrzawszy na stojącego przed sobą porucznika, dostrzegł głęboki smutek na jego twarzy.