— Ależ bo to czyste szaleństwo chcieć odjeżdżać w chwili, gdzie komitet, mając dla ciebie wysokie poważanie, pokłada wielkie nadzieje w twoich odkryciach co do ulepszenia broni, jakie dokonałeś i możesz na przyszłość dokonać. Na seryo chcesz więc wyjechać?
— Do tego stopnia na seryo, że jeżeli nie otrzymam tego, czego żądam, podam się do uwolnienia.
— Uwolnienia? — powtórzył stary żołnierz, uderzając powtórnie w stół ręką, co ty znów bredzisz... uwolnienia!?
— Tak... ponieważ otrzymawszy takowe, będę mógł jechać jako wolontaryusz i to uczynię.
— Lecz musisz mieć jakiś powód, który cię znagla do podobnie szalonego czynu?
— Tak... powód nader ważny... mój generale.
— Czy nie chodzi tu czasem o jakąś głupią miłosną awanturę? do milion kroć sto tysięcy!... To sprawa jakiejś kobiety... jasno to widzę!
— Chodzi jedynie o to, abym nie cierpiał, mając przed oczyma szczęście na zawsze stracone.
— Raz jeszcze powtarzam, jesteś szalonym, rekrucie!... szalonym!
— O! jakże chciałbym nim być! — rzekł Vandame z przytłumionym westchnieniem — o ileż mniej bym cierpiał! I dwie łzy spłynęły na jego blade policzki.
Generał dojrzał te łzy młodzieńca.
— Otóż i szczegół, jaki zmienia rzecz całą... — zawołał z wzruszeniem. Ty płaczesz, mój chłopcze... — dodał, biorąc za rękę porucznika. Sprawa więc jest ważną... przygnębiającą cię ciężko?
— Niewysłowienie jest ciężką dla mnie, generale... Katusza, jaką mi nałożono, przechodzi me siły, mimo, żem sądził się być zdolnym do zwalczenia wszelkich przeciwności!...
— I nie masz na to środków ulżenia?
— Jeden tylko... — wyjechać.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/595
Ta strona została skorygowana.