ręce i śmiejąc się owym strasznym milczącym śmiechem amerykańskiego rozbójnika.
Leona, wyszedłszy z biura, wsiadła do oczekującego na nią powozu, wracając do teatru, a tuż po za nią jechał fiakr drugi, w którym znajdował się inkasent bankowy, upoważniony do ściągania należytości.
La Fougère tymczasem w najwyższem zdenerwowaniu chodził po swoim dyrektorskim gabinecie, oczekując niecierpliwie powrotu aktorki.
Kasyer teatralny przychodził już pokilkakrotnie powiadamiać go, że poprzychodzono z kupieckiemi rachunkami.
— Niech czekają! — zawołał La Fougère — powiedz pan, żem pojechał do banku po odbiór kapitałów.
I prowadząc dalej swoją przechadzkę, coraz bardziej zirytowany i niespokojny, powtarzał:
— Gdyby nieszczęściem w ostatniej chwili wyniknęło coś nieprzewidzianego między Verrièrem a Leoną... gdyby nie odebrała pieniędzy... jakież zamięszanie, upadek, ruina!
Posłyszawszy nareszcie szmer kroków w korytarzu, pobiegł do drzwi i odetchnął swobodnie, ujrzawszy rozpromienioną Leonę.
— I cóż? — zapytał.
— Mam dla ciebie pieniądze.
— Widziałaś się z Verrièrem?
— Nie, widziałam się tylko z jego wspólnikiem, który mnie przyjął nader uprzejmie i nic nie wspomniał o twoim długu, zkąd wnoszę, iż rozmyśliwszy się rozumnie, czekać postanowili.
— Dajże mi prędko te pieniądze, oczekują wierzyciele, których corychlej pozbyć się trzeba.
— Masz tu sto pięćdziesjąt tysięcy franków, tak jakieśmy się umówili — rzekła Leona, wykładając na stół z woreczka banknoty.
Jednocześnie zapukał ktoś do drzwi.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/601
Ta strona została skorygowana.