— Jakto, mój kochany? — zapytał — przychodzisz po odebranie stu pięćdziesięciu tysięcy franków?
— Tak, panie... termin z dniem wczorajszym upłynął.
— A zatem wraz z twoim upłynionym terminem odnieś tę odpowiedź panu Verrière, że kto odważa się na podobną jak on nikczemność, by zgubić swego krewnego i pozostawić go o torbie i kiju, taki człowiek jest łotrem ostatniego rodzaju...Słyszysz mnie... Zrozumiałeś?
— Zrozumiałem... lecz wiem, co mi czynić wypada... Otrzymałem rozkazy w tym względzie... Idę do komornika...
— Idź i do samego dyabła... jeżeli ci się podoba!
Szef klaki zbliżył się do dyrektora, szepcąc mu zcicha:
— Wierzaj mi pan... zapłać! bo jeśli nie zapłacisz, Verrière jutro ogłosi cię bankrutem... On mnie już o tem uprzedził.
La Fougère poskoczył ku drzwiom, przywołując inkasenta.
— Co pan chcesz? — zapytał tenże, wracając z nachmurzonem obliczem.
— Daj weksel... płacę?... lecz twój pryncypał jest żydem... wyzyskiwaczem! Pijak... oszust i współka! Nie zapomnij mu tego powtórzyć!
Leona odliczyła sto pięćdziesiąt tysięcy franków, które inkasent zabrał i wyszedł, nie ukłoniwszy się wcale.
Wierzyciele, oczekujący w korytarzu, zatrzymali go, pytając jednogłośnie:
— Zapłacił panu?
— Zapłacił... ma pieniądze... krzyczcie... nalegajcie... a odbierzecie swoje. Widzę, że jest oszustem ten panicz... Nie ufajcie mu!
Mówiąc to, odbiorca stosował się do danych sobie poleceń przez Arnolda.
W gabinecie La Fougèra wzburzenie nie ustawało.
— Uspokój się pan... więcej zimnej krwi... — mówił kierownik klaki teatralnej! — Ukończmy nasz mały interes.
— Jaki interes?
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/603
Ta strona została skorygowana.