— Jak to... u czarta? Wszak pan mi jesteś dłużnym sześćdziesiąt tysięcy franków, jakie ci pożyczyłem przed pięcioma miesiącami. Wydałeś mi na to rewers, którego termin dziś właśnie upływa.
— Do tysiąca piorunów! — zahuczał La Fougère — czy i ty mnie również chcesz zabić?
— Tylko bez brutalstw, mój dyrektorze... nigdy ich nie znosiłem... a tem więcej obecnie znosić nie będę!
— Ależ... — zaczął La Fougère, usiłując zapanować nad sobą i odzyskać cokolwiek spokoju — było ułożone pomiędzy nami, że spłacać ci miałem tę sumę ustępstwami na biletach teatralnych; wszak dobrze o tem pamiętasz zapewne?
— Być może... — odrzekł przywódca klaki — przyznaję, że kiedyś mogła być o tem mowa, na piśmie jednak tego nie ma, a gdy stoisz nad brzegiem upadłości, ja żądam oddania mi mej sumy.
— Masz poręczenie Verrièra... Udaj się do niego... Niechaj zapłaci... Ja nie mam czem płacić... nie mam pieniędzy!
— Czy myślisz, że ja temu uwierzę... ja? stary... znający się tak dobrze na ludzkich wybiegach?.. Nie! mój kochany... Wiem, że odebrałeś dziś rano sto osiemdziesiąt jeden tysięcy franków.
— Co pan mówisz?... co... co? — zawołała nagle Leona. — To ja odebrałam te pieniądze, a nie La Fougère. Te pieniądze są moją wyłączną własnością... mogę niemi rozporządzać, jak mi się podoba; a otóż nie chcę, ażeby przeszły w ręce takiego starego nicponia, jakim pan jesteś... W ręce oszusta, który cofa dane słowo honoru!
Przywódca klaki zbladł pod rzuconą sobie obelgą.