Od czasu ostatniej rozmowy z Arnoldem Desvignes, Aniela znajdowała się w zupełnem obezwładnieniu tak fizycznem, jak moralnem, nad którem zapanować nie zdołała. Chwilowo ożywiała ją nadzieja projektów, jakie siostra Marya wykonać postanowiła; nadzieja ta jednak gasła pośród burzliwej nocy wypadków, jakie zbierały się w około dziewczęcia, przygniatając je niewypowiedzianie.
Życie katuszą było teraz dla niej. Nie mogła nawet zachować i tej ułudy dziecięcej, jaka nakazuje względem rodziców tkliwość i poszanowanie. Wątpić o nikczemności ojca niepodobna jej było.
Desvignes stał się wyłącznym panem swojego wspólnika. Wystarczało mu tylko rozkazać, a Verrière wykonywał to z pochyloną głową. Konieczność tak mu nakazywała.
To niewolnictwo bankiera wytwarzało straszliwą sytuacyę dla jego córki.
Jak się uwolnić z takiego położenia?
Dziewczę wołałoby było po tysiąc razy umrzeć, niźli ustąpić, zaś buntowanie się mogło ją poprowadzić do najopłakańszych rezultatów, ponieważ, jak Arnold jej powiedział, burzyć się, było to wygłosić wyrok śmierci dla Vandama.