W głębi, na samym spodzie, znajdowała się paka papierów, zawierających ważne notaty, a między niemi owo pokwitowanie z odbioru milionów z własnoręcznym podpisem poszukiwacza dyjamentów.
Schował ową paczkę wraz z pieniędzmi w komodę, stojącą w sypialnym pokoju, nakrył ją z wierzchu bielizną i spojrzał powtórnie na zegar.
— Dziesiąta, minut czterdzieści... — rzekł — powinienbym zmieść ich tam jeszcze, jeżeli nie zmienili zwyczajów od lat trzech, gdym ich również znajdował w Londynie przy ulicy de Ponthieu.
Tu rozpakował szybko jeden z tłomoczków, przywiezionych z Kalkuty.
Z pomiędzy ubrań jakie się tam znajdowały, wybrał garnitur z szarego, ciemnego sukna, krojem angielskim zrobiony, ubrał się weń, wdział miękki kapelusz wsunąwszy go po oczy i włożył do kieszeni rewolwer, upewniwszy się przedtem, że jest nabitym.
Ukończywszy to wszystko, wyszedł ze świecą na schody, prowadzące do ogrodu. Przy ostatnim stopniu zagasiwszy świecę, szedł aż do drzwi, umieszczonych w sztachetach, któremi udał się na bulwar Beaumarchais’ego.
Przywoławszy fiakra na placu Bastylii, kazał się wieść na ulicę Bauvau, gdzie wysiadł, zapłacił za kurs i szedł przedmieściem św. Honoryusza aż do ulicy Ponthieu, ostatecznego celu swej nocnej wyprawy.
Znana przez wszystkich mieszkańców tego okręgu, fabryka pierników, kilka budynków zajętych przez utrzymujących wynajem powozów i koni, nadają w ciągu dnia pewne ożywienie ulicy de Ponthieu; sklepy jednakże znajdują się tu