Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/642

Ta strona została skorygowana.

zwolna, rozpatrując się wokoło. Szukał mieszkania Vandama.
— Otóż jest... — rzekł, odczytawszy numer przy świetle słabo płonącej gazowej latarni.
Drzwi domu były otwarte. Wychodziły one na mały ogródek, rozciągający się przed frontem domu, w którym mieszkał porucznik.
Podczas gdy Desvignes rozpatrywał się w położeniu budynku, dał się słyszeć turkot kół. Był to nadjeżdżający fiakr z czerwonemi latarniami.
Desvignes, wszedłszy szybko w głąb ogródka, ukrył się po za krzakiem. Nadjeżdżający flakr zatrzymał się przed domem.
Wysiadła zeń siostra Marya, a za nią Aniela i obie, przeszedłszy ogródek zwróciły się ku drzwiom mieszkania.
Nagle Desvignes, wypadłszy z za krzaka, stanął pomiędzy nimi a temi drzwiami, tamując im wejście.
— Pan tu? — zawołała panna Verrière, blada z przerażenia na widok Arnolda.
— Tak, pani... przybywam, ażeby cię powstrzymać od spełnienia niczem niewynagrodzonego szaleństwa.
Córka bankiera odzyskała już krew zimną.
— Kto pana upoważnił, abyś mnie śledził? — zapytała wyniośle. — Nie masz do tego prawa... Pozwól mi przejść!
— Osobistość, do której pani przybywasz, nie znajduje się w domu — odparł Desvignes! — a gdyby nawet i była, nie pozwoliłbym pani tam wejść. Stanąłbym wbrew twojej woli pomiędzy tobą a temi drzwiami, nie dozwalając ci przestąpić takowych. Tak... nie pozwoliłbym tobie, pani, posunąć się dalej wśród okoliczności tak niezgodnych z twą osobistą godnością, kompromitujących twój honor!
— Moja obecność, panie, dostatecznie zabezpiecza honor mojej kuzynki... — odpowiedziała zakonnica.
— Mylisz się, wierząc w to, siostro! — zawołał Desvignes. — Świat jest złym... skłonnym do obmowy i zniesławie-