— Wierzycieli wicehrabiego de Nervey. Zgadzają się wszyscy na odstąpienie swych należności i gotowi są nawet ponieść znaczne straty, ażeby tylko bezzwłocznie odebrać pieniądze.
— Będą je mieli... razem obadwa ułóżmy warunki tranzakcyi, jakie pan dasz każdemu z nich do podpisania.
W kilka godzin później Desvignes, pod nazwiskiem Wiliama Scott, był, a raczej sądził się być jedynym wierzycielem Jerzego de Nervey, posiadającym oprócz jednego, o którym nie wiedział, wszystkie wierzytelności, podpisane przez młodego hulakę-rozrzutnika.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Kapusta.. rzepa!... marchew!... kalafiory!... piękna cebula!... — wołała w podeszłym wieku kobieta, pchając przed sobą na ulicy wózek, w trzech częściach opróżniony, około piątej godziny wieczorem.
Tą kobietą była właścicielka składu warzywa, wdowa Ferron, którą czytelny widzieli aa zaślubinach Eugeniusza Loiseau, w Salonie rodzinnym, w Saint-Mandé, jedna ze spadkobierczyń Edmunda Béraud.
Zamieszkiwała ona na ulicy des Boulets i pchała swój wózek ulicą La Roquet, starając się sprzedać pozostałą resztkę swego towaru przed powrotem do mieszkania.
Według swego nieodmiennego zwyczaju, musiała odbywać liczne przystanki przed handlami wódek i piwiarniami, ponieważ język jej z trudnością się obracał, a przy purpurowych policzkach, oczy świeciły iskrzącym blaskiem.
Nie zataczała się jednak, szła prosto, pewnym krokiem przed siebie, kilka albowiem wychylonych kropli nie były w stanie zaćmić umysłu owej emerytki, amatorki mocnych napojów.