cie!... — zawołała, łzy ocierając. A przedtem tak byłam szczęśliwą. Nie znałam troski... myśl moja była swobodną... Zaciemniło ją chyba wspomnienie o śmierci... prócz tego nic nie mąciło mojego życia... A dziś? Och! dlaczegóż porzuciłam tę moją błogą samotność?
„Sądziłam, iż znajdę w człowieku, którego zaślubiłam, wytrwałego, pilnego jak ja, robotnika... Miałam nadzieję, że przy wspólnej oszczędności zdołamy coś zebrać na przyszłość. Ach! byłam szaloną... szaloną!...
„Przyszłość... O! jakże się jej lękam... Co zemną się stanie? Nie! nie chcę myśleć o tem! Po dwóch zaledwie miesiącach małżeństwa nędza stanęła już u drzwi naszych! Lada dzień zabraknie nam chleba!
„Eugeniusz wydaje w szynkach i kawiarniach wszystko, co zarobi... a może i to nawet, czego nie zarobi, pozostawiając mnie tu samą, przy pracy od rana do zmierzchu, ażebym jako tako zdołała zapełnić szczerbę, zrządzoną jego rozrzutnością.
„Ach! to haniebne... to podłe! I to ów Paweł Béraud, ów krewny, wiedzie go i namawia ku temu. Ach! jakiż to nędznik! mówi, że mnie kocha, a sam jest przyczyną wszystkiego, co cierpię. Życie moje zmienił w jedną ciężką katuszę. O! jakże go nienawidzę, jakże jest dla mnie wstrętnym ten człowiek!
„Zaprzysiągł sobie zgubić mego męża... i ja nie mogę go zdemaskować... nie śmiem postąpić z nim tak, jak na to zasłużył... rzucić mu w twarz moją pogardę i nienawiść! Muszę milczeć, gdyż zna moją przeszłość... mą winę. W swojej podłości mógłby o wszystkiem powiadomić Eugeniusza, który zabić mnie gotów, popchnięty przezeń ku temu. Ach! to wszystko przyprawia mnie o utratę zmysłów!... Dlaczegóż lękać się śmierci? Nie lepiejże umrzeć, niźli wieść takie życie, jakiem ja żyję?“
Tu nagle umilkła i nasłuchiwać poczęła.
Dosłyszała odgłos kroków na schodach. Kroki te ucichły na przedziale.
— To Eugeniusz... — pomyślała, biegnąc ku drzwiom.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/663
Ta strona została skorygowana.