stru, potrzeba ci zobaczyć się z nimi i porozumieć jaknajprędzej.
— Jak się nazywa ów agent, któremu odstąpili swoje należytości?
— Agostini... mieszka przy ulicy Paon-blanc nr. 1.
— Dobrze... zobaczę się z nim.
— Pawle... wyrzekła nieśmiało Joanna; — ależ to nędza nam grozi. Piekarz nie chce nam dłużej dawać na kredyt pieczywa... Mamy długi, a obecnie jak gdyby się wszystko przeciw nam sprzysięgło... Oszczędzam, jak mogę, pracuję, szyciem zarabiam, lecz mimo to wszystko nie jestem w stanie zrównać dochodu z rozchodem. Należałoby ci zmniejszyć nieco swoje wydatki po za domem.
— Co... co? — zawołał szorstko; — ani mi się poważ w to mieszać. Czynię, co mi się podoba, rozumiesz?
— Pojmuję, lecz skutkiem tego wyżyć nam nadal niepodobna będzie.
— Jeżeli to życie jest zbyt ciężkiem dla ciebie, możesz odejść... drzwi stoją otworem.
— To znaczy, że mnie wypędzasz?
— Nie, znaczy to tylko, że nic nie przeszkadza ci odejść; wszak jesteś wolną...
Przez kilka sekund Joanna, jak gdyby oszołomiona gwałtownym ciosem, który w nią uderzył, patrzyła w Pawia Béraud jak obłąkana, następnie, przycisnąwszy rękoma serce, które jej omal nie pękło, wybuchnęła łkaniem.
— Pawle... och Pawle... — wołała — w czemże ci zawiniłam, abyś w ten sposób do mnie przemawiał?
— W niczem nie przewiniłaś... ale mnie nudzisz... jesteś, nieznośną... ot wszystko!