Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/673

Ta strona została skorygowana.

— Przez litość nademną i nad naszem dzieckiem, nie mów mi czegoś podobnego!
— Czy ty przestaniesz... do kroć piorunów! — huknął, uderzając w stół ręką. — Czy pozostawisz mnie raz w spokoju? A toż to czyste piekło w tym domu... Nie pozwala mi zjeść spokojnie obiadu!
— Któż jest tego przyczyną? — szepnęła zcicha.
— Ty... do miliona dyabłów! Ty zawsze... ty tylko... z twemi bezustannemi skargami!
— Skoro się czara przepełni, natenczas się z niej wylewa... Mojaż w tem wina?
Rozwścieczony Paweł uderzył talerzem o ziemię.
— Moja więc wina... moja? — wykrzyknął.
Lina, zeskoczywszy z krzesła, pobiegła drżąca ukryć się w kuchni, podczas gdy Joanna powstawszy, w milczeniu zbierała z podłogi szczątki potłuczonego talerza.
Béraud koniecznie chciał wszcząć kłótnię; potrzebną mu ona była.
— Ile wynoszą należności krawca i rzeźnika? — zapytał.
Joanna, otworzywszy szufladę stolika, wyjęła z niej dwie notatki.
— Siedemset dwadzieścia franków... — odpowiedziała, rzuciwszy okiem na papier.
— Nie mogę pozostawić tych długów niezapłaconemi — rzekł Paweł.
— Lecz wiesz, że ja nie mam pieniędzy.
— Wszak miałaś odebrać dziś rano pięćdziesiąt franków?
— Sądziłam, że je odbiorę... ale kazano mi czekać, oznaczając termin za dwa tygodnie.
— Aniela Verrière także jest ci coś dłużną?
— Tak... dwieście franków.
— A więc?
— Nie śmiem pójść upominać się o to...
— Dlaczego?