Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/677

Ta strona została skorygowana.

Zasiadła do pracy mając nadzieję iż tem ukróci oczekiwanie. I to ją również zawiodło.
Podczas gdy natężała słuch na najmniejszy szelest na schodach, palce jej odpoczywały bezwiednie, a obłok łez wzrok jej zaciemniał.
O drugiej nad ranem, złamana znużeniem, wstrząsana nerwowym dreszczem, stała w otwartem oknie wyczekując powrotu owego pana hulającego w Halles.
Jak wiemy, ów nowo poznany przyjaciel introligatora nie liczył się z groszem.
Obfita wieczerza suto winem oblana, przeciągnęła się do godziny trzeciej nad ranem.
Po ostatnim kieliszku Loiseau kompletnie pijany, zsunął się pod stół, gdzie zasnął snem twardym.
Jego towarzysz zawezwał posługującego.
— Mój kochany... — rzekł — oto kolega, którego polecam twojej opiece, niepodobna go odwieść do domu w takim stanie. Pozwól mu się tu przespać, dopóki się nie przebudzi. Zapłacę rachunek, a prócz tego otrzymasz odemnie suty napiwek.
— Bądź pan spokojnym — rzekł chłopiec. — Schodzę ze służby jutro o ósmej zrana. Jeżeli w owej chwili pański przyjaciel nie będzie mógł iść pieszo, zawołam fiakra, i sam go umieszczę. Tymczasem połóżmy go na dywanie, w każdym razie lepiej mu tu będzie, aniżeli spać pod stołem.
Uczynili to obaj, a Loiseau nieprzebudził się wcale, chrapał głośniej jeszcze.
Mniemany jego kolega zapaliwszy cygaro wyszedł z restauracyi, w stronę gdzie oczekiwał nań powóz.
Trzecia nad ranem uderzyła na wieży kościoła świętego Eustachego.
— Dokąd mam jechać? — zapytał woźnica.
— Na bulwar Szpitala, pod Nr. 8 — odrzekł podróżny.