Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/679

Ta strona została skorygowana.

Nic łatwiejszego było zresztą jak upewnić się jej, w tym względzie. Loiseau szedł zwykle do swego introligatorskiego warstatu o siódmej rano, a becnie było już kwandrans na ósmą.
Niemogąc znieść dłuższej niepewności, Wiktoryna wdziawszy kapelusz, zarzuciła na siebie okrycie i wyszła z mieszkania.
W bramie domu spotkała odźwierną.
— Ach! jakże pani wychodzisz rano? — rzekła taż do niej. — Nie słyszałam, ażeby pan Loiseau wrócił tej nocy... Miałżeby gdzie jeszcze odprawiać wesele?
— Nie!.. nie! — zawołała kwiaciarka z zakłopotaniem. — Pracował przez całą noc nad bardzo pilną robotą. — To dobrze... bardzo chwalebnie... Jeżeli tak, niemasz się pani na co uskarżać.
By uniknąć nowych zapytań, Wiktoryna szybko wybiegła, a przeszedłszy ogród Luksemburski, w ciągu kwandransa przybyła do warsztatów introligatorskich, mieszczących się przy bibliotece świętej Genowefy.
Kilku robotników stało na chodniku, czekając na otwarcie bramy.
Wiktoryna zbliżyła się do jednego z nich.
— Czy pan należysz do tutejszych robotników — zapytała.
— Tak pani.
— Znasz pan Eugeniusza Loiseau?
— Doskonale... sąsiadujemy z sobą przy warsztacie.
— Pracowano tam tej nocy?
— Niech Bóg uchowa... nikt nie pracował.
— Loiseau znajdował się wczoraj przy robocie?
— Dlaczego pani pytasz mnie o to? — odparł robotnik. — Byłażbyś jego żoną?
— Tak... — odpowiedziała.
— Aha! rozumiem... nie wrócił wczoraj do domu... wszak prawda?