— Nie wrócił... — odpowiedziała młoda kobieta, zalewając się łzami.
— Oh! na złą drogę wszedł mój kolega... od pewnego czasu bardzo się zmienił... Niepoznajemy go prawie. Zapomina przychodzić do warsztatu, a zapomina tak często, iż zarządzający zmuszony mu był zagrozić, iż za pierwszem opuszczeniem roboty pozbawi go miejsca.
— Boże! — zawołała z przerażeniem Wiktoryna, — pozostałby więc na bruku, bez chleba. Cóżby natenczas z nami się stało? Z czego byśmy żyli?
Otwarto bramę domu w którym się mieściły warsztaty.
— Dowidzenia, pani Loiseau — rzekł robotnik i wraz ze swymi kolegami, których gromadka się zwiększyła, wszedł w bramę.
Wiktoryna stała na miejscu jak skamieniała, patrząc na owych robotników, udających się z odwagą, pogodnie, do całodziennej swej pracy. Kilka minut tak upłynęło, poczem bramę zamkniąto.
Gdyby nawet obecnie i przybył Loiseau, nie pozwolonoby mu już wejść, znalazłby drzwi przed sobą zamknięte, będąc zmuszonym czekać do jedenastej godziny.
Wiktoryna boleśniej jeszcze przygnębiona, niż w chwili swego przybycia, udała się na ulicę de Fleurus.
Loiseau nie powrócił jeszcze. Młodą kobietę ogarnęła trwoga.
Podobne opóźnienie mógł spowodować jedynie wypadek, jakieś nieszczęście, być może.
Drżała, oczekując nadejścia wieczoru z większą niż dnia poprzedniego obawą.
Uderzyła dziewiąta godzina. Wiktoryna zerwała się z krzesła. Ktoś puknął we drzwi.
Pośpieszyła otworzyć i ujrzała przed sobą Piotra Béraud gałganiarza.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/680
Ta strona została skorygowana.