Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/681

Ta strona została skorygowana.

— Ach! mój wuju... — zawołała z płaczem, rzucając mu się w objęcia. — Bóg cię tu chyba przysyła... Jestem nieszczęśliwą... bardzo nieszczęśliwą
— Do kroć tysięcy!.. — zawołał stary gałganiarz — zatem to prawda co mi mówiono? Ha! łotr nad łotrami... nikczemnik! Lecz ona gotowa mi tu omdleć — rzekł, spoglądając na pobladłą i chwiejącą się kobietę; to mówiąc, wziąwszy ją pod rękę przeprowadził do jadalni.

Powróćmy do restauracyi Barrat’a.
Eugeniusz Loiseau spał snem ołowianym, nie poruszając się na kobiercu gdzie ułożył go Will Scott przy pomocy posługującego.
Chłopiec ten, jak przyrzekł, schodząc ze służby o ósmej rano, potrząsnął silnie uśpionym.
Eugeniusz wyciągnął ręce i nogi, bełkocząc jakieś niezrozumiałe wyrazy, oznajmujące o silnem jego rozmarzeniu.
— Wstawaj pan... — rzekł chłopiec — obudź się... już czas! Potężnie się podchmieliłeś... lecz to już przeszło... Usłuchaj mnie pan... wypij to... a natychmiast otrzeźwiejesz. Tu podał szklankę świeżej wody Eugeniuszowi.
Loiseau otworzył oczy i usiadł, niemógł jednakże zebrać rozpierzchniętych myśli.
Wziąwszy szklankę z wodą przybliżył ją do ust i wychylił, poczem zapytał, patrząc w około siebie:
— Gdzie ja jestem?
— Gdzie pan jesteś... w Halles, u Barrat’a, gdzie przy wieczerzy ze swym kolegą wysuszyłeś potężną ilość butelek. Na honor! warto było to widzieć.
Blade światełko zaczęło się pojawiać w umyśle introligatora, pamięć widocznie mu powracała.
Chciał się podnieść, lecz nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Upadł całym ciężarem na dywan, spoglądając na posługującego błędnym, zamglonym wzrokiem.
— Gdzież on jest... u czarta? — zawołał.
— Kto taki... pański przyjaciel?