Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/684

Ta strona została skorygowana.

Loiseau, dotąd chwiejący się na nogach, posłyszawszy to, wytrzeźwiał.
— Moja żona tu przychodziła? — krzyknął, zaściskając pięści.
— Niepokoiła się o ciebie... czego niegodzien jesteś!...
— Co czynię... jak postępuję, to do mnie należy...
— Milcz! — zawołał nadzorca warsztatów. — Nie myślę z tobą dyskutować... czyń sobie, co chcesz, to mnie nie obchodzi... ale obchodzi mnie mój obowiązek pilnowania w warsztacie, ażeby wszystko szło regularnie w ścisłym porządku, jak w każdym uczciwym zakładzie... Nie przyszedłeś do roboty... obejdę się więc bez ciebie.
— Pan się obejdziesz bezemnie? — powtórzył przestraszony Loiseau.
— Najzupełniej. Wszak uprzedziłem cię, że skoro raz jeszcze opuścisz robotę, miejsca mieć u mnie nie będziesz.
— Jakto... pan mnie usuwasz z warsztatu?
— Nie potrzebuję twych usług więcej.
— Ależ robota, którą zacząłem?
— Jest od dwóch godzin w rękach innego. Rachunek twój uregulowany. Wejdź... zabierz należące do ciebie narzędzia, a potem udaj się po wypłatę do kasy... lecz bez hałasu i krzyków na schodach.
— Nie pójdę! — krzyknął gwałtownie Loiseau. — Proszę mi odesłać moje narzędzia i pieniądze... Ale pamiętaj pan, że pożałujesz tego, co czynisz!
Nadzorca wzruszył ramionami.
— Twoje pogróżki — rzekł — mało mnie obchodzą; są to wyniki pijaństwa, niezasługujące na uwagę. Nie chcesz się ukazać swoim kolegom, pojmuję to dobrze, przyślę ci twoje narzędzia do odźwiernego, ale co do pieniędzy, sam je odebrać musisz. Jeżeli więc chcesz być zapłaconym, idź do kasy.
Loiseau rzucił się gniewnie, lecz wreszcie udał się do kasyera, który wypłacił mu należność.