Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/685

Ta strona została skorygowana.

Rachunek jego był szczupłym. Wszystko ogółem wynosiło trzydzieści pięć franków. Wróciwszy, zabrał narzędzia, pozostawione u odźwiernego i wybiegł na ulicę.
Odprawa, jaką otrzymał, spadła na niego jak struga lodowatej wody, pod tem wrażeniem nagle wytrzeźwiał. Pozostało mu jedynie łamanie w kościach, ciężkość w głowie i głuchy gniew w głębi duszy, nie przeciw sobie samemu, jako głównemu sprawcy całego tego nieszczęścia, lecz przeciw swemu przełożonemu, a głównie przeciw swej żonie.
— E! bierz licho zresztą! — wymruknął, jak gdyby łudząc samego siebie. — Znam dobrze moje rzemiosło, to i długo bez roboty nie pozostanę.
Wstąpił kolejno do kilku warsztatów introligatorskich w okręgu Saint-Germain. Nieszczęściem, wszędzie liczba robotników była w komplecie. Nie potrzebowano nikogo. Zwrócił się więc na ulicę de Fleurus, coraz mocniej rozwścieczony na Wiktorynę, której przypisywał obecną utratę miejsca.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wiliam Scott, wyszedłszy z restauracyi Barrata, gdzie pozostawił upojonego Eugeniusza Loiseau, wrócił do siebie, gdzie spał bez przerwy pięć godzin. Niepotrzeba mu było więcej na zupełne otrzeźwienie się po sutych całodniowych libacyach.
Około ósmej, wdziawszy ubranie, jakie nosił dnia poprzedniego, wyszedł, udając się bulwarem szpitala.
W odległości kilkudziesięciu kroków stał znany nam już powóz. Woźnica zdawał się drzemać na koźle.
Scott zbliżył się do niego, pytając po angielsku:
— Co robił wczoraj nasz człowiek?
— Chodził na ulice de Fleurus pod nr. 11-ty — odrzekł woźnica w tymże samym języku.
— Jak długo tam bawił?