Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/691

Ta strona została skorygowana.

gować mnie... podpatrywać, wypytywać o mnie kolegów, a tym sposobem sponiżyć mnie przed niemi?
— Niepokoiłam się o ciebie... drżałam na wspomnienie nieszczęścia, jakie spotkać cię mogło...
Stary gałganiarz zmiarkował, iż obrał złą drogę, że tym sposobem nic nieporadzi z rozjuszonym hulaką.
— Posłuchaj Eugeniuszu... — zaczął łagodnie. — Każdy grzech może pozyskać miłosierdzie nieprawdaż? Przyznają, żem się może zanadto uniósł przed chwilą, ponieważ wielce mnie smuci nieład i upadek waszego gospodarstwa. Jesteś dobrym chłopcem... wiem o tem... Zanim przyszedłeś, mówiłem to Wiktorynie. Wszystko co się dzieje jest dziełem osób, prowadzących cię na złą drogę, udzielających ci szkodliwe rady.
— Ja nie przyjmuję niczyich uwag... — krzyknął introligator — niepotrzebuję rad ni wspomnień... Jestem panem siebie... Czynię co mi się podoba... i proszę abyś mnie pozostawił w spokoju! Co zaś do ciebie — dodał zwracając się do Wiktoryny — pamiętaj, że przepędzę cię przez taką drogę, której wspomnienie na zawsze ci pozostanie w pamięci. A teraz masz na początek!
Tu przyskoczywszy do drżącej i zatrwożonej kobiety wymierzył jej silny policzek...
— Ach! rozbójniku... ty ośmielasz się bić kobietę — zawołał Piotr Béraud, chwytając za gardło Eugeniusza.
Jednym rzutem ręki Loiseau odtrącił starca, odrzucając go o dziesięć kroków od siebie. Następnie poskoczywszy do drzwi:
— Wychodź! — zawołał, otwierając takowe — jeżeli nie chcesz abym ci kości połamał, wychodź co prędzej!.. i nie waż mi się tu więcej ukazać. Widząc, że Piotr ociąga się z wyjściem, chwycił go za ramiona i wyrzucił do sieni ku wielkiemu zgorszeniu sąsiadów, którzy na wszczęty hałas powychodzili ze swych mieszkań. Następnie trzasnąwszy drzwiami powrócił do Wiktoryny.