Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/692

Ta strona została skorygowana.

— Płacz... płacz! — zawołał — o lada głupstwo, dopóki nie otrzymasz więcej.
— Nie! — odpowiedziała kobieta, podnosząc głowę — ja nie otrzymam nic więcej. Za co... dlaczego mną poniewierasz? Za to, że siedzę w domu, pracuję, czekam na ciebie i płaczę? Takaż to nagroda? Nie! to już za wiele! Nie poważ się odtąd podnieść na mnie ręki...
— Nie poważ?.. — powtórzył, przyskakując z zamiarem powtórnego jej uderzenia.
Wiktoryna cofnęła się, cios chybił, a popchnięta gwałtownie przez owego nędznika upadła na podłogę ogarnięta nerwowemi spazmami.
Loiseau, chwyciwszy czapkę wyszedł, pozostawiając nieszczęśliwą wśród wybuchów płaczu i łkania.
Dzieło Arnolda Desvignes, jak widzimy szło dobrze. Wszystko jego planom sprzyjać się zdawało.
Nie czując najmniejszych wyrzutów sumienia za to co uczynił, Loiseau udał się do składu wódek, gdzie widzieliśmy go w dniu poprzedzającym. Spodziewał się tam znaleść swego towarzysza nocnej pohulanki.
Piotr Béraud, wyszedłszy oszołomiony z domu siostrzeńca, klął zły na siebie, iż się pozwolił w tak ubliżający sposób za drzwi wyrzucić.
Dla uspokojenia swej irytacyi, wszedł do kupca win, gdzie wypił kieliszek wódki. Posiedziawszy tam kilka minut i ochłonąwszy ze wzburzenia, udał się na ulicę de Gendre pod nr. 39 według adresu, udzielonego sobie przez owego szczególnego dobroczyńcę filantropa w łatanem odzieniu.
— Gzie tu mieszka pan Cordier? — zapytał odźwiernej.
— Na piątem piętrze... w głębi kurytarza.
W trzy minuty później, gałganiarz zastukał do drzwi facyaty i obaj mężczyźni znaleźli się naprzeciw siebie.
— A! pan Béraud... — zawołał Will Scot, udając zdziwienie. — Wejdźże pan, proszę... Jakże się miewasz? Twe