— Joanna Desourdy... moja siostrzenica... to właśnie!.. Był on więc kiedyś kochankiem Wiktoryny?
— I jest może dotąd nim jeszcze...
— Co pan powiadasz... to niepodobna! Wiktoryna mówi o nim z pogardą jak o ostatnim nędzniku... Oskarża go, że on na złą drogę prowadzi jej męża... że go zgubi...
— Kto wie, czy nie dlatego to mówi, aby lepiej ukryć swoje miłostki. Kobiety są tak zdradliwemi, chytremi...
— To prawda... Ale wracajmy do rzeczy... Jestem jak oszołomiony tem, o czem mi pan opowiadasz...
— Jak często widujesz się pan ze swoją siostrzenicą Joanną Desourdy?
— Nie zbyt często... niekiedy.
— Sądzę, iż dobrze byłoby w jej własnym interesie powiadomić ją o tem, co się dzieje.
— Tak pan mniemasz?
— Bezwątpienia. Uczyniłoby to ją baczniejszą na to, co spotkać ją może. Kiedybądźkolwiek Wiktoryna opuści swego męża, i zwróci się ku Pawłowi Béraud.
— Miałżeby on serce... sumienie... porzucić swe dziecko... — zawołał stary gałganiarz.
— Serce... czyż on je ma, ten człowiek?
— To prawda... niestety! A zatem wiesz pan... będąc ot! w tej tu stronie miasta, pójdę na ulicę Sekwany do Joanny Desourdy i opowiem jej wszystko!
— Masz słuszność, dobrze uczynisz. Otworzy to oczy biednej kobiecie, powiadomi ją o człowieku, przez którego jest oszukiwaną, wiedząc o wszystkiem co się dzieje będzie może mogła jakoś temu zaradzić. Zrobisz pan dobry uczynek, mój zacny przyjacielu! A proszę przyjdźże mię potem odwiedzić. W rannych godzinach zawsze mnie zastaniesz, a gdybyś zapotrzebował kiedy coś z drobnej monety, śmiało, wprost udaj się do mnie.
Stary gałganiarz, pożegnawszy mniemanego Cordier, wyszedł w stronę ulicy Sekwany.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/695
Ta strona została skorygowana.