wyszła... Domyśliwszy się, żeś poszła do kuzynki Anieli, przyszedłem tu i oczekuję na ciebie.
— Lecz twoje biuro?
— Wstąpiłem doń przechodząc i otrzymałem zwolnienie na dzień cały.
— Pobiegnij więc do owego agenta.
— Nie ma go teraz w domu. Będzie na mnie czekał o piątej godzinie. Jestem głodny, tak jak i ty zapewne. Pójdźmy na śniadanie do restauracyi, jak dwoje zakochanych... Jakże ci się to podoba?
Joanna promieniała. Oddawna nie słyszała Pawła w ten sposób przemawiającego do siebie. Nieszczęśliwa, nie przeczuwała nikczemnej zdrady nędznika.
— Jak mi się to podoba? — zawołała — jestem uszczęśliwioną! Szkoda, że Lina nie może pójść z nami...
— Kupimy jej parę nowych bucików...
— Ach! dobrze... dobrze! Ileż otrzymałeś w lombardzie na moje biżuterye?
— Dwieście osiemdziesiąt franków.
— Niepotrzebna nam teraz ta suma. Gdybyś poszedł zaraz je wykupić?
— Właśnie myślałem o tem... Jutro je wykupię.
Tak rozmawiali, idąc oboje.
— Wejdźmy tu... — rzekł Paweł, zatrzymując się przed restauracyą na Montmartre.
Wszedłszy, zasiedli przy stole, gdzie Béraud kazał podać wykwintne śniadanie wraz z winem Bordeaux.
— Nic nas nie nagli — rzekł do Joanny. — Jedzmy zwolna, lepiej natenczas smakują potrawy.
Zegar wskazywał w pół do drugiej, gdy Paweł zażądał podania sobie rachunku.
Meble w mieszkaniu już od dwóch godzin zapewne wynieść musiano, mógł więc nędznik bez obawy dozwolić wracać teraz Joannie do opróżnionych pokojów przy ulicy Sekwany.
Wyszli oboje z restauracyi.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/710
Ta strona została skorygowana.