Piotr słuchał w osłupieniu.
— Co... wyjeżdża do Lyonu? — powtórzył.
— Tak... tego wieczora.
— Z żoną i córką?
— Tego nie wiem... wszakże jeśli pan pragniesz powziąć bliższe objaśnienia w tym względzie, zatrzymaj się tu nieco. Zostawił on zawiniątko, po które pewnie powróci.
— Zaczekam... mruknął gałganiarz. — Wszystko to niezmiernie dziwnem mi się wydaje.
I zeszedł do odźwiernej.
— Czy to prawda, że pan Béraud odjeżdża? — zapytał.
— Prawda... wyjeżdża do Lyonu. Zapłacił za cały kwartał i sprzedał swe meble. Dopieroż to zadziwi się pani Joanna, skoro powróci do domu.
— Jakto... więc ona o tem nie wie?
— Zdaje się, że nie wie. Pani wyszła, gdy pan Paweł powiadomił mnie o tej zmianie.
— A mała Lina?
— Lina jest w szkole.
Piotr podrapał się w głowę.
Ów dziwny zbieg okoliczności, ten nagły odjazd podczas nieobecności Joanny, wszystko to podejrzanem mu się wydało.
— Czy pan Béraud powróci tu jeszcze? — zapytał.
— Tak, panie... Powiedział mi to, odjeżdżając.
— Dziękuję za objaśnienia.
— I odszedł.
Nie chcąc zaś czekać ani w mieszkaniu, ani u odźwiernej, wszedł naprzeciwko do kupca win, gdzie kazawszy obie podać butelkę białego wina, chleba i sera, a jedząc i pijąc zwolna, patrzył na bramę domu nr. 28.
Godziny upływały, a nie dostrzegł ani Pawła, ani Joanny.
Straciwszy wreszcie cierpliwość, zapłacił za swój skromny posiłek i wyszedł na ulicę, gdy spojrzawszy w dal przed siebie, dostrzegł nadchodzącą Joannę.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/715
Ta strona została skorygowana.