Nagłem uderzeniem ręki popchnęła drzwi mieszkania. Było ono opróżnionem, całkiem opróżnionem. Nic się w niem nie znajdowało, z wyjątkiem małego zawiniątka, leżącego na podłodze w pierwszym pokoju.
Nieszczęśliwa, pobiegłszy do tego zawiniątka, zdarła zeń nakrycie z okrzykiem strasznej rozpaczy.
— Ach! nędznik... nędznik! — wołała.
— Rozumiem teraz... wszystko rozumiem... — mówił Piotr, ujmując w swe grube dłonie drobne i delikatne ręce swojej siostrzenicy. — Podróż do Lyonu była tylko podstępem... podłym, niegodnym wymysłem! Paweł chciał pozbyć się ciebie... sprzedał więc wszystko i pozostawił cię... ot, jak widzisz...
— Podły! — wołała przerywanym głosem. — I on śmiał na mnie czekać po wykonaniu tak nikczemnego planu! Okradł mnie i porzucił... porzucił swe dziecko. Och! jestem zgubioną... wyklętą... Boże! co zemną i z mojem dzieckiem się stanie?
— Nie należy tak strasznie rozpaczać... — mówił stary gałganiarz, wstrzymując łzy, jakie mu się gwałtem do oczu cisnęły.
— Tak... — powtarzała Joanna, chwytając się rękoma za rozpalone czoło — jestem wyklętą! Ach! gdybym była wiedziała... gdybym to była przeczuła! Ja tak ufałam temu nikczemnikowi! Bo i któż może odgadnąć podobnie haniebny zamiar? Byłam tak szczęśliwą, mając w ręku pieniądze na spłacenie długów... cieszyłam się w przyszłości spokojem. I on mi ukradł te pieniądze... zabrał je z sobą, pozostawiwszy mnie w nędzy wraz z dzieckiem. Bo czy wiesz, co on zrobił przed godziną, mój wuju? Och! to jest coś tak potwornego, że trudno temu uwierzyć!...
Dałam tysiąc trzysta franków... majątek to dla mnie... On mi z tego nic nie pozostawił!.. W wysokiej swej wspaniałomyślności, udzielił mi czterdzieści franków z mych własnych pieniędzy! Lecz cóż posiada nareszcie w miejscu
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/718
Ta strona została skorygowana.