Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/719

Ta strona została skorygowana.

serca ten człowiek?... Jakiż wpływ popycha go do spełniania podobnych niegodziwości... do stania się złodziejem? Te tysiąc trzysta franków były danemi dla mnie... tak! dla mnie samej... Meble i sprzęty były tak mojemi, jak i jego, ponieważ wniosłam na nie część moich pieniędzy, a w ostatnim razie były one własnością naszych wierzycieli...
— Zapłaci ich bezwątplenia, tych wierzycieli... — ozwał się Piotr Béraud.
— On? on ich zapłaci... ha! to go nie znasz, mój wuju! Nie chciej go usprawiedliwiać daremnie!
— Lecz ja go nie usprawiedliwiam, takiego łotra... do pioruna! Radbym cię tylko pocieszyć, moje dziecko... ot, wszystko!
— Mnie... mnie pocieszyć? — wołała z goryczą Joanna.
— Wiem ja dobrze, co on wart, ten łajdak — mówił gałganiarz. — Są jednak inni obok niego równie nikczemni, a może i bardziej niż on!
— Kto taki? — pytała gorączkowo nieszczęśliwa.
— Kto? podła, nędzna istota, która przed wyjściem swem za mąż była jego kochanką i jest nią dziś jeszcze, być może...
— Kochanką? ach! jak ja to dobrze przewidywałam... przeczucie ostrzegało mnie o tem — wołała z uniesieniem. — Wiedziałeś, wuju, że on miał kochankę... znałeś ją i nie powiadomiłeś mnie... Jak mogłeś zataić coś podobnego?
— Nie wiedziałem o niczem... przysięgam! I gdyby dziś rano jeden z moich przyjaciół nie objawił mi tego, nigdybym nie mógł przypuścić podobnego łotrostwa. Otóż właśnie przyszedłem, by ci o tem wszystkiem powiedzieć.
— Któż jest ta nikczemnica, która prowadzi owego człowieka do pozostawienia mnie wraz z dzieckiem bez dachu i chleba?
— Jego kuzynka, a moja siostrzenica, która nie zawachała się unieszczęśliwić chłopca, biorącego ją za żonę i sądzącego ją za uczciwą dziewczynę...