mena... Twe odwiedziny zwróciłyby jej uwagę. Nie przyjmujemy nikogo, prócz kilku kolegów z cyrku i paru chłopców, nie grzeszących wytwornością ubrania. Ty masz zupełnie inną powierzchowność. Rozgadałaby o tem w całym okręgu. Bądźmy ostrożni, ponieważ, jak widzę chodzi tu o grubą sprawę. Nie pozostawiajmy za sobą żadnego śladu, któryby nas mógł zdradzić.
— Gdzież więc się z tobą zobaczę?
— W mej wiosce...
Były sekretarz Mortimera rozśmiał się głośno.
— W twej wiosce? — powtórzył.
— Tak... w mojej... w twojej... we wsi całego świata. Jest to zakład do którego można się zbierać na pogawędkę bez obawy podsłuchiwania.
— Gdzież leży ta wioska?
— Po za okopem Montmartre, na rogu ulicy des Saules, w pobliżu starego cmentarza i kościoła Sacré-Coeur, którego przebudowywanie właśnie rozpoczęto.
— Dobrze... przyjdę tam...
— O której godzinie?
— W południe.
— Zgoda! zjemy razem śniadanie, już od tak dawna nie siedzieliśmy razem przy stole i nie trącili się kieliszkami.
— Każę podać śniadanie — rzekł Arnold — lecz w takim razie zamiast w południe, przybędę o jedenastej.
— Na jedenastą więc zamówię śniadanie... punkt na jedenastą — Scott odpowiedział.
— Nie opóźnię się... przybędę.
— Poznasz zakład Królika A. Gili...
— Królika Gili?.. — powtórzył Desvignes zdziwiony.
— Tak... tak... zobaczysz... Wychylimy kieliszki w sali, gdzie co tydzień ma miejsce Obiad morderców.
Były sekretarz Mortimera zmarszczył brwi z niezadowoleniem.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/72
Ta strona została skorygowana.