Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/722

Ta strona została skorygowana.

— Ależ tak; pani... to nie ulega wątpliwości — odpowiedziała odźwierna, spoglądając ze współczuciem na młodą kobietę. — Czy jednak pani nie jesteś słabą? — zapytała? — mocno się zmieniłaś.
Joanna, u której, mimo pobladłej twarzy, oczy płonęły gorączkowym blaskiem, a usta konwulsyjnie drgały, usiłowała zapanować nad ogarniającem ją osłabieniem.
— Ja słabą? bynajmniej... — odpowiedziała. — Ów wyjazd nagły, nieprzewidziany, wstrząsnął mną nieco, ale to przeminie... Przyślę tu wkrótce po mój kuferek.
— A mała pani córeczka? — Pójdę z nią do jednego z naszych przyjaciół, gdzie się spotkamy z panem Béraud.

XVIII.

Odźwierna nie zapytywała o więcej, zrozumiała jednak dobrze, iż zaszło coś niezwykłego, o czem mówić jej nie chciano.
Przyślę tu posłańca wraz z kluczem od mieszkania — ciągnęła dalej Joanna — będziesz pani tak dobrą i oddasz mu kuferek, znajdujący się w pokoju.
— Ściśle dopełnię zlecenia, pani Béraud, bądź pani spokojną.
Nazwisko „Béraud,“ jakie jej nadano, być może, po raz ostatni, które nigdy nie było jej włazem nazwiskiem, przykre uczucie wywołało w sercu biednej kobiety. Rozogniło ono jej krwawą ranę, przywodząc przeszłość, pełną zaginionych ułud i marzeń, stawiając ją wobec bolesnej teraźniejszości, a ukazując przyszłość, jak czarny obłok, brzemienny piorunami.
Wyszedłszy z domu, Joanna udała się wprost do szkoły. Zegar wskazywał w pół do piątej. Dzieci wychodziły.