Niektóre z nich, oczekując na przyjście rodziców, bawiły się na podwórzu.
Joanna zwróciła się do dozorczyni.
— Przyjdę tu po moją małą za godzinę — rzekła, dając dozorującej pakiecik w papier owinięty. — Racz pani powiedzieć Linie, żem tu była, a zarazem oddać jej tę parę ciastek, by posiliwszy się, czekała na mnie cierpliwie.
— Dobrze... — odpowiedziała dozorująca — rozciągnę nad nią opiekę.
Joanna odeszła.
— Najbardziej naglącą rzeczą — myślała — jest teraz wyszukanie dla siebie i dziecka jakiegoś schronienia.
I zwróciła się w stronę ulicy św. Sulpicyusza, przypomniała sobie albowiem, iż w tej stronie miasta widziała pokoje umeblowane za nader przystępną cenę.
Jakoż rzeczywiście znalazła przy ulicy Lobineau stancyjkę na piątem piętrze za dwadzieścia franków miesięcznie. Wynająwszy ów pokoik, zapłaciła z góry za cały tydzień, poczem przywoławszy posłańca, wysłała go po walizkę do poprzedniego mieszkania.
W pół godziny wszystko załatwionem zostało i Joanna poszła do szkoły po swoją córkę.
Lina płacząc, na matkę oczekiwała.
Mimo wyjaśnień dozorczyni, dziecku dziwnem się wydało owo opóźnienie, jakie zdarzyło się po raz pierwszy, ciężki smutek uciskał jej serce młodociane.
— Jestem pewną, iż mamę spotkało jakieś nieszczęście... — powtarzała łkając.
Na widok wchodzącej matki, pobiegła z okrzykiem radości, rzucając się w jej objęcia.
Joanna siłą woli płacz powstrzymywała.
— Pójdź, dziecię ukochane... — mówiła z cicha — a tobie pani serdeczna podzięka za udzieloną opiekę — dodała, zwracając się ku dozorczyni.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/723
Ta strona została skorygowana.