Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/724

Ta strona została skorygowana.

— Słowa te zaledwie wymówić była w stanie i wyszła wraz z córką.
— Chodziłaś mamo za sprawunkami? — pytało dziecię.
— Tak moje kochanie.
Lina, zdziwiona zmianą głosu matki, wpatrywać się w nią poczęła.
— Płakałaś mamo... widzę to dobrze...
W miejsce odpowiedzi Joanna pochwyciła dziewczynkę, okrywając ją pocałunkami.
Dziecięcym swoim instynktem Lina odgadywała, iż dręczące ją od godziny przeczucia nie były bez podstawy. Smutek owładnął jej sercem, oczy napełniły się łzami, wszak dalej już matki badać nie śmiała.
Biedna matka szła innemi, ulicami niż zwykle gdy prowadziła swą córkę ze szkoły do dawnego mieszkania.
Lina to zauważyła.
— Nie idziemy więc do domu? — pytała.
— Nie badaj mnie o to, me dziecię.
— Dlaczego mamo?
— Spotkało nas wielkie nieszczęście...
— Może ojciec zachorował? — ozwała się Lina.
Joanna milczała myśląc sobie:
— Ach! gdyby umarł ów nędznik, który jest jej ojcem, płakałybyśmy przynajmniej zamiast go przeklinać! W milczeniu przybyły obie na ulicę Lobineau.
— Gdzie my idziemy? — pytało dziecię.
— Zaraz zobaczysz... za chwilę.
Wszedłszy w bramę domu Joanna prosiła zarządzającej mieszkaniami o klucz do swego pokoju.
Wysłana w tym celu służąca poprzedzała przybyłe, wiodąc je po schodach.
Lina drżąc cała, patrzyła zdumionemi oczyma.
Na piatem piętrze, pod samym dachem służąca otworzyła drzwi, mówiąc:
— Oto pokój dla pani.