ło przywrócić w domu spokoju, każde z nas pójdzie w swą stronę.
— To byłoby najlepszem dla ciebie!.. — zawołał Béraud, uradowany tem co mu jego kuzyn powiedział. — Żeniąc się, popełniłeś szaleństwo. Żona jest to kamienna kula u nogi; jeśli się nie jest głupcem, czyni się jak ja zrobiłem, łamie się łańcuch i odrzuca kulę.
— No! gdyby Wiktoryna słyszała co mówisz — zawołał śmiejąc się Eugeniusz — dodałaby jeszcze jedno do owej długiej litanii, jaką wkłada na twój rachunek.
— Jakto... twoja żona mówi więc o mnie? — pytał zdziwiony Béraud, gotów się zemścić, gdyby go oskarżyła o składane sobie miłosne wyznania.
— Do pioruna! gniewa się... burzy na ciebie.
— Za co, dlaczego?
— Że mnie odciągasz od roboty, bałamucisz...
— Ha! to za wiele! — krzyknął rzuciwszy się Béraud... — Czym ja to ci kazał pójść na te nocne libacye z twoim kolegą?
— Ma się rozumieć, że nie ty. Lecz o co ci chodzi... Niech się wygada... nie zważaj! Jesteś mym przyjacielem i nim pozostaniesz. No! a co teraz każesz mi podać?
— Najprzód kieliszek absyntu.
— Zgoda!
— A potem dobry obiad!
— Wiwat! jesteś zacnym chłopakiem!
— Gdybyś potrzebował nieco pieniędzy, mów, śmiało... otwarcie!
— Jesteś więc przy funduszach?
— Tak... otrzymałem coś niespodzianie...
— Do pioruna! skoro jesteś tak wspaniałomyślnym, gotówbym przyjąć twą pomoc, zanim dostanę robotę...
— Mogę ci dać dwieście franków...
— A jak prędko mam ci je zwrócić?
— Skoro będziesz mógł i chciał. Nie lękaj się, dręczyć cię o nie nie będę.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/728
Ta strona została skorygowana.