Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/737

Ta strona została skorygowana.

Tu ręką wskazał przybyłemu krzesło.
Scott usiadł, czekając niecierpliwie.
Kilka minut tak upłynęło.
Arnold wszedł wreszcie i za pierwszym rzutem oka poznał Will Scotta pod jego przebraniem.
— Ty tu? — zapytał po angielsku. — Cóż się stało?... Możesz mówić bez obawy, mój wspólnik nie zrozumie jednego wyrazu.
Scott opowiedział w krótkości podsłuchaną rozmowę u Trillbego.
— Ha! — zawołał Desvignes: — wiemy więc teraz, co snują ci ludzie. Dobrze, żeś mnie powiadali!... Wyjdź i czekaj na mnie na rogu ulicy Paon-blanc.
Tu wyprowadził Scotta do przedpokoju.
— Czego chciał ów anglik obdarty? — pytał Verrière swego wspólnika.
— Jest to amerykanin, z którym się kiedyś w Indyach poznałem. Natenczas znajdował się w lepszem położeniu, obecnie przyszedł mnie prosić o jaką pomoc dla siebie.
To mówiąc, Arnold wziął w rękę kapelusz.
— Wychodzę... — rzekł — muszę jechać do domu dla odszukania ważnych papierów, jakich wziąć z sobą zapomniałem, powrócę niezadługo.
Wyszedłszy na stacyę po wozów, przywołał fiakra.
— Jedź na ulicę Paon-blanc, co koń wyskoczy... Sto sous na piwo!
We dwadzieścia minut przyjechali.
Desvignes, przebiegłszy schody z pośpiechem, zapukał do drzwi Agostiniego.
Włoch otworzył je natychmiast.
— Potrzebuję z panem pomówić jaknajprędzej... — wyrzekł. — Wejdźmy do twego gabinetu.