knie ztąd dlań nic złego. Nie dowiedzą się więcej nad to, o czem mnie pan powiadomiłeś po swoim powrocie z Blévé...
— Pan mi nie pozwoliłeś jechać do Londynu dla wykrycia tam dalszych śladów Arnolda Desvignes.
— To, o czemby się dowiedzieli w Londynie, szkodzić mi nie może. Zresztą, zanimby się oni wybrali w tę podróż, ja wiedziałbym już, co czynić. Otóż uprzedziłem pana w tej sprawie. Teraz zajmijmy się czem innem. Jakże idzie interes z Pawłem Béraud?
— Był u mnie dziś rano, ofiarując zaliczenie: nie przyjąłem takowego, jak to mi pan kazałeś uczynić. Usłyszawszy to, oświadczył, iż nic nie zapłaci, i to w sposób tak zuchwale stanowczy, że skoro wyszedł, śledziłem go niewidzialnie. Poszedł do składu sprzedać swe meble, co rzuca cień na prawość jego postępowania, wierzyciele bowiem w razie potrzeby mogliby wnieść skargę, iż oszukanymi zostali.
— Lecz cóż na to mówiła kobieta, z którą on żyje... ta szwaczka... Joanna Desourdy?
— Gdy on to uczynił, nie było jej natenczas w domu. O! to szczwany lis, ów Paweł Béraud. Dasz mi pan jeszcze jakie rozporządzenie względem niego?
— Trzeba mu ująć nieco strawy... ma jej obecnie zawiele.
— Ująć... w jaki sposób?
— Za pomocą wierzytelności, znajdujących się w pańskiem ręku, trzeba mu areszt na pensyi położyć.
— W Liońskiem biurze kredytowem?
— Nie, w biurze bankierskiem Verrière i Desvignes, gdzie od jutra obejmuje obowiązek. Dowiedz się pan również, co się dzieje z Joanną Desourdy i jej dzieckiem?
— Będę to wiedział.
Desvignes podniósł się, chcąc odejść, gdy dzwonek u drzwi zadźwięczał.
— Być może — rzekł włoch — iż to ów młody człowiek, o którym mi pan mówiłeś?
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/739
Ta strona została skorygowana.