Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/741

Ta strona została skorygowana.

mleka. Gdym objawił mój projekt znajomym, powiedziano mi: „Idź do agenta od interesów, on ci wskaże, jak wziąć się do tego.“ Dano mi adres pańskiego mieszkania i otóż przyszedłem. Jak pan uważasz... czy da się to zrobić?
— Jaknajlepiej... wynajdę ci, młodzieńcze, zakład gotowy.
— To doskonale:
— Ale uprzedzam, drogo interes ten kosztować będzie...
— Nie chodzi mi tak bardzo o cenę...
— Ileż posiadasz kapitału?
— Mój stryj, Maciej Valin, zostawił mi czterdziesci tysięcy franków.
— Dobrze... Z tem będzie można coś zrobić... Od jutra zajmę się twoim interesem... ale musisz mi pozostawić prowizyę...
— Prowizyę... co to znaczy? — pytał chłopiec. — Prowizyę od czego?
— To znaczy pewną kwotę pieniędzy, naprzód złożoną na koszta chodzenia, poszukiwania, targu i tym podobnie.
— A! zrozumiałem... Pan jesteś mądrym... wysoce mądrym... jak nieboszczyk Maciej, mój stryj. Zostawię panu, ile będzie potrzeba. A teraz, proszę, udziel mi jeszcze niektóre objaśnienia.
— W czemże takiem?
— Co do oszustów paryskich... Mówią, że jest ich tu wielu?
— No tak...
— Chciąłbym, zanim otworzę mleczarnię, umieścić moje pieniądze u jakiego bankieta, z obawy, ażeby mi ich nie ukradziono.
— To najłatwiej...
— Zapewne, lecz i pomiędzy bankierami są także oszuści i złodzieje.
— Wybierz więc dobrego, pewnego finansistę.
— Dano mi tu adres jednego z nich...