— Z obiadem... gdzie?
— W restauracyi, do czarta! Ja dziś was ugaszczam.
— Jakto... nie chciałeś pan towarzyszyć nam wczoraj?
— A! to rzecz inna zupełnie.
— W czemże różnica?
— Wczoraj miałem swe gospodarstwo... dziś jestem kawalerem.
— Tak? a gdzież twoja kobieta?
— Zwinął swój bazar! — zawołał, śmiejąc się, Loiseau — i jeśli tak będzie szło dolej, to kto wie, czy i ja podobnie nie uczynię.
— Ty! nie! nie wierzę temu.
— No! to zobaczysz!... Dziś rano wdziałem już kajdanki na ręce Wiktorynie... Jeżeli poważy się mnie dręczyć, upakuję jej tłumoczek... i dalej! Ja także zwinę mój bazar... pozbędę się kuli u nogi... Niech żyje kawalerska swoboda!
— Dobrze to... lecz warsztat?
— Co... warsztat? Nie ma już dla mnie warsztatu... Usunięto mnie zeń dzięki naszej wspólnej hulance podczas ubiegłej nocy. Obudziwszy się o ósmej godzinie, mimo to poszedłem do roboty, znalazłem wprawdzie drzwi otwarte, lecz po to tylko, aby odebrać swoje narzędzia i uregulować rachunek.
— To źle... z czegóż będziesz żył... jadł teraz?
— Co będę jadł? — powtórzył Loiseau, coraz bardziej zamroczony działaniem absyntu; — no! będziemy jeść zaraz... i dziś... i jutro... na to jeszcze wystarczy, do czarta! A gdy zabraknie... wszak masz swój spadek... powiedziałeś przecie, że go masz... No... gadaj!
— Nie zaprzeczam... dzielić się po bratersku będziemy... Wszakże skoro przejemy moje dziedzictwo, wypadnie nam obu pracować.
— No! to będziemy pracowali... lecz później... jaknajpoźniej.
— Dobrze... dobrze! — rzekł Paweł Béraud; — rzecz głó-
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/747
Ta strona została skorygowana.