Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/75

Ta strona została skorygowana.

z owych starych, ponurych domów Paryża, przy ulicy Belleville położonych.
Niosła ona na ręku przedmiot, starannie owinięty, otulając go troskliwie wielkim, czarnym szalem, zarzuconym na głowę, z pod którego wyzierała jej blada, wychudła twarz i mocno zapadłe oczy o smutnem wejrzeniu.
Szła zwolna ulicą Paryża, aż do zewnętrznego bulwaru.
O tej tak późnej porze, ulice były milczące i puste zupełnie.
Oprócz strażników miejskich, przechadzających się pod domami, zatulonych w kaptury, nikogo widać nie było.
Spostrzegłszy ich z daleka przy świetle gazowej latarni, kobieta, o której mówiliśmy, zeszła z trotuaru i zwróciła się ku stronie la Villette.
Jej chód dotąd chwiejny i wolny, stał się bardziej stanonowczym. Stąpała pewniej i szybciej, przykładając chwilami rękę do oczu, aby obetrzeć łzy, spływające po jej policzkach, i przytłumić łkanie.
Szła wprost przed siebie bulwarami de la Chapelle, Rochechouard i bulwarem de Clichy, nie zatrzymując się wcale.
Dosięgnąwszy placu Blanche, weszła w aleę Frochot, gdzie przystanęła, spojrzawszy wokoło siebie.
Wokoło żadnej żyjącej istoty... żadnego ruchu ni życia.
Przebiegłszy szybko puste alee, zatrzymała się przy małym domku, otoczonym drzewmmi, z których zima postrącawszy liście, pokryła zlekka szronem gałęzie.
Słabe światło błyszczało z poza zapuszczonych rolet na pierwszem piętrze mieszkania.
Podniósłszy głowę ku oknom, kobieta dojrzała to światło.
— On jest tam... — szepnęła, przytłumiając łkanie — siedzi w ogrzanym pokoju, przy ognisku... w domu dobrze opatrzonym... zapominając, iż ja cierpię głód i zimno... zapominając, iż walczę z tą czarną nędzą, nieubłaganą, która mi nie pozostawia ani kęsa chleba, dla pożywienia się... ani kropli mleka