któw i gróźb swoich. Poczynałam wierzyć, iż zniechęcony moim oporem, zaprzestał myśleć już o mnie.
— Źle sądzisz... jego pozorna obojętność mocniej mnie zatrważa nad jego miłosne uniesienia. Zresztą, odsuńmy obawy... Nie opuszczę cię... Będę czuwała nad tobą, a Bóg użyczy nam Swojej opieki.
Pozostawiwszy chwilowo obie kuzynki, wróćmy do Pawła Béraud, Eugeniusza Loiseau i Will Scotta, który przedstawił się swym nowym przyjaciołom pod nazwą „burgundczyka.“
Wszyscy trzej zajęli oddzielny gabinet w restauracyi Vachetta, a wypróżnione butelki, stojące gromadnie na stole, przekonywały, iż obiad obficie skraplany był winem. Loiseau, niewytrzeźwiony jeszcze zupełnie z poprzedniej pohulanki, wprędce się upoił.
Béraud, pragnąc się oszołomić, pił również nad miarę. Obdarzony jednak silnym temperamentem, nie upił się zwierzęco, zupełnie, ale jak nazywają w gminnym języku, „podciął się tylko,“ był w złotem humorze.
Do tego to właśnie chciał doprowadzić ów burgundczyk, a raczej Will Scott, który przy całej przytomności umysłu, udawał z wysokim talentem pijanego, na którą to komedyę pozwolił się schwytać Béraud.
Loiseau, wpół leżąc na stole, podtrzymywał głowę rękoma, wchłaniając w siebie wino, jak w beczkę.
Béraud wraz z burgundczykiem zaczęli trzecią butelkę szampana, prowadząc dalej rozpoczętą rozmowę.
— Tak więc... — mówił Will Scott do Pawła — pozbyłeś się nareszcie swej kuli, zwinąłeś swój bazar i otóż jesteś wolny, jak wróbel na dachu Palais-Royal.
— To... to... jak wróbel!... — rzekł Béraud, któremu język z trudnością się obracał, a oczy mgłą zachodziły.
— A gdzież się osiedliła ta twoja quasi małżonka ze swem pisklęciem?
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/756
Ta strona została przepisana.