— Usidlić... kiedy ona mnie nienawidzi...
— Jakto... nie jest ci życzliwą?
— Nie, wcale...
— Boś jej nie powiedział, że wiesz o tej całej historyi.
— Przeciwnie... powiedziałem jej o tem...
— I cóż?
— Ha! nic.
— A zatem wiesz, co jabym uczynił, będąc w twojem miejscu, a ten sposób udałby się napewno?
— No!... cóżbyś uczynił?
— Pokierowałbym wszystko tak, aby Loiseau porzucił swą żonę. Z nim najłatwiejsza sprawa... Jest to nałogowy pijak, jak widzisz. Częstuj go bezustannie przez kilka dni winem, a nie wróci wcale do domu. Nastąpią wtedy krzyki, łzy spazmy i rozpacz ze strony małżonki. Będzie szukała wszędzie swego gagatka i nie odnajdzie go.
— Cóż potem?
— Potem... odnajmuje się pokój od przyjaciela, lecz pokój pięknie z gustem umeblowany, w jakiem odosobnionem miejscu, gdzieś po za miastem, w ustroni... Znajdzie się zawsze przyjaciel, który ci taki pokój odnajmie, ofiaruje się go więc niby na czas pewien owej nieszczęśliwej, pozostawionej bez schronienia...
Tu Wili Scott napełnił szampanem kieliszek Pawła Béraud.
Paweł jednym tchem go wychylił. Usta mu drżały, spojrzenie ogniem płonęło, oddech świszczący wydobywał się z gardła, jak z kowalskiego miecha.
— Tak... tak! — wyjąknął; — otóż czego mi właśnie potrzeba.
— Chcesz więc mój projekt w czyn wprowadzić? — pytał mniemany burgundczyk.
— Chcę... bezwątpienia.
— Pozwól więc mnie działać.
— Tobie?
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/758
Ta strona została przepisana.