dla dziecka... jego dziecięcia! Och! nędznik, podły... nikczemny! A więc... skoro tak... — mówiła dalej — ja ci nakażę nad tem dzieckiem opiekę. Będziesz musiał je przyjąć i żywić!... Ja nic nie żądam dla siebie... umrę, rzucając ci przekleństwo!..
I nagłym ruchem, odrzuciwszy szal z głowy, pochyliła się ku przedmiotowi, który niosła na ręku, tuląc go do swych piersi.
Było to dziecię... biedne, szczupłe i blade niemowlę. Nieruchome, z zamkniętemi oczyma, spać się zdawało. Czy jednak rzeczywiście spało? Czy owa ponura bezwładność nie pochodziła z wpływu mroźnej temperatury? Wyczerpane głodem to maleństwo, nie znajdując mleka w matczynej piersi, czy nie zasnęło snem wiecznym?..
Młoda kobieta okrywała je pocałunkami, szepcąc z po za łez:
— Żegnaj! ty biedna, drobna istoto, na niedolę stworzona! Pragnęłam cię kochać... żyć z tobą... dla ciebie... Lecz niepodobna! przechodzi to moje siły... Cztery miesiące upłynęły od dnia twoich urodzin... przez cztery miesiące walczyłam z nędzą... Dłużej nie mogę... upadam... Żegnaj mi... żegnaj na zawsze!...
Tu uścisnęła dziecię po raz ostatni, gorąco, namiętnie, a okrywszy je zdjętym z siebie szalem, zadzwoniła silnie do drzwi domu, przed którym się zatrzymała. Milczenie i cisza panowały tak wewnątrz, jak zewnątrz domostwa.
Czekała przez kilka sekund.
Z po za zapuszczonych rolet na pierwszem piętrze światło błyszczało łagodnie.
Młoda kobieta pociągnęła za dzwonek powtórnie i silniej niż pierwej.
Dał się słyszeć szmer u okna, jak gdyby przy pociąganiu rolety, i w ramach tegoż ukazał się mężczyzna, odziany w czerwony, flanelowy kaftanik.
— Kto dzwoni? — zapytał opryskliwie.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/76
Ta strona została skorygowana.